Wegetarianizm a zdrowie
i rozwój psychoenergetycznego potencjału.
Rzecz o odkwaszaniu świata

„Powiedz mi co jesz, a powiem ci, kim jesteś i na jaką chorobę umrzesz”.

(powiedzenie współczesne)

 

„Wegetariański sposób życia, przez swoje czyste, fizyczne działanie na ludzki temperament,
może wpłynąć na ludzkość w najbardziej dobroczynny sposób”.

A. Einstein


Na temat wegetarianizmu napisano, za i przeciw niemu, wiele tomów. Jako człowiek, który w przeszłości doświadczył wielu sposobów odżywiania, a obecnie zajmuje się szeroko pojętą naturoterapią, chciałbym dorzucić swoje „trzy grosze” do tego wciąż kontrowersyjnego tematu. Uważam bowiem, że wszelkie, odnoszące się negatywnie do wegetarianizmu naukowe opracowania, nieuwzględniające ludzkiego rozwoju duchowego i związanego z nim energetycznego potencjału, są niepełne, a zatem przynajmniej częściowo wprowadzają ludzką społeczność w błąd. Odczuwam również silne wewnętrzne „ciśnienie”, aby podzielić się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami i wiadomościami, gdyż nie godzę się zarówno z potępiającymi wegetarianizm, szerzącymi wiedzę o optymalnym odżywianiu ludźmi, najczęściej lekarzami, jak i z ortodoksyjnymi wegetarianami, wyśmiewającymi od „padlinożerców” ludzi spożywających mięso.

Moje dzieciństwo, czyli przełom lat 50/60. ubiegłego wieku, upłynęło pod znakiem diety na wskroś kalorycznej. Moi kochający rodzice, jak wiadomo z prostych obliczeń, obciążeni wojennymi przeżyciami, robili wszystko, abyśmy ja i moi bracia nie doświadczyli biedy i głodu. Ich podświadoma troska o to, przejawiająca się niekiedy wręcz w zmuszaniu do spożywania produktów tłustych, mięsnych i słodkich spowodowała, że pomiędzy 6. a 13. rokiem życia byłem małym grubaskiem, cierpiącym w dodatku z powodu częstych zaparć i dolegliwości wątroby. Częściowe wyzwolenie z nich przyniósł okres dojrzewania, w którym to, pod wpływem wiadomych przezwisk pod moim adresem i niesprawności ruchowej, podjąłem decyzję o uprawianiu kształtujących sylwetkę i podnoszących zdrowie oraz sprawność fizyczną ćwiczeń. Zacząłem od biegania, jazdy na rowerze oraz ćwiczeń siłowo-sprawnościowych, propagowanych przez pierwsze tego typu czasopismo w Polsce, „Sport dla wszystkich”. Po 2 latach uprawiania ćwiczeń ruchowych osiągnąłem wcale niezłą sylwetkę i sprawność fizyczną. Mimo poprawy swojego zdrowia część z moich wcześniejszych dolegliwości nie ustąpiło. Obecnie wiem, że pozostały one jeszcze na długi czas ze względu na nieprawidłowe odżywianie. Mój syn nie mógł się nadziwić, że niezłą sprawność fizyczną i zgrabną sylwetkę uzyskałem na chlebie ze smalcem i kiełbasą. Wszelkie zupy gotowane były, jak nakazywała tradycja i lęk moich rodziców o moje siły i rozwój, na mięsie, a dodatki jarzynowe mocno okraszane dostępnym wówczas tłuszczem. Do dzisiaj „przypominają” mi się kolacje złożone ze smażonej cebuli i tłustego boczku. (Ten rodzaj pokarmu był na miejscu w czasie wojny, gdy jedzono raz na dzień lub nawet raz na kilka dni. Pokolenie ludzi obciążonych tragedią wojny przeniosło, wraz z lękiem o przyszłość, ten sposób odżywiania na lata powojenne, a pokutuje on, zwłaszcza w Polsce, do dzisiaj.).

W 18. roku życia, będąc fizycznie nieźle przygotowanym, podjąłem treningi w wyczynowej sekcji judo Akademickiego Związku Sportowego w Poznaniu. Wówczas to, po niejednym treningu, traciłem od 2 do 3 kilogramów wagi swojego ciała. Należy w tym miejscu przypomnieć, że na początku lat 70. ubiegłego wieku woda źródlana w butelkach, zwłaszcza niegazowana, była luksusem. Piłem więc wszystko to, co mogło ugasić olbrzymie pragnienie, łącznie z zimnym, zmieszanym z kompotem mlekiem. Jadłem też, w celu budowania siły i masy mięśniowej, wiele mięsa i nabiału. Dopiero w czasie studiów na poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego po raz pierwszy dowiedziałem się o bardzo ważnym, dietetycznym czynniku, nawet w obecnych czasach mało znanym lub wręcz ignorowanym. Tym czynnikiem jest równowaga kwasowo-zasadowa w spożywanych produktach, utrzymująca się przy diecie w proporcji 3:1 na rzecz produktów zasadowych, do których zalicza się pożywienie roślinne.

Wówczas, gdy byłem młody i mało rozsądny, nie wziąłem sobie tej wiadomości do serca i zupełnie nie stosowałem się do mądrych zaleceń dietetycznych. Nadal w moim umyśle tkwiło silne przeświadczenie o potrzebie jedzenia typu „dużo i kalorycznie”, i wciąż miałem gastryczne kłopoty. Czas mojego opamiętania zaczął się w wieku około 28 lat, gdy moje dolegliwości, w związku z trudną sytuacją polityczno-gospodarczą z początku lat 80. w Polsce, nasiliły się. Jako mąż i ojciec, w trosce o zdrowie swoje i rodziny, zacząłem uważniej czytać na temat naturalnych metod przywracania zdrowia i, co najważniejsze, stosować się do mądrych zaleceń. Stopniowo odrzucałem z diety te artykuły spożywcze, po których długo i nieprzyjemnie „odbijało” mi się. W pierwszym rzędzie zatem wyeliminowałem wszelkie wędliny, produkty wędzone oraz wszelkie pleśniowe i tłuste sery. Stopniowo też ograniczałem spożycie cukru (zacząłem pić niesłodzone herbaty i napoje) oraz wprowadziłem do swojej diety herbatki ziołowe.

Jeszcze większych zmian w diecie zacząłem dokonywać pod wpływem osobistych traumatycznych przeżyć, jakie miały miejsce w 31 roku mojego życia. Od tego też momentu datuje się moja radiestezyjna, bioterapeutyczna i zielarska nauka. Po 2 latach ćwiczeń i zdobywania wiedzy stałem się osobą bardziej energetyczną, dzięki czemu mogłem pomagać subtelnymi energiami umysłu innym, żywym istotom. W dalszym ciągu brakowało mi pełnego komfortu zdrowotnego ze strony układu pokarmowego. Osiągnąłem go dopiero pod koniec lat 90. po kilku latach diety wegetariańskiej. W trakcie jej stosowania odrzuciłem te produkty, po których nieprzyjemny zapach miały wszelkie wydaliny, czyli kał, mocz i pot. Pod wpływem roślinnego odżywiania następowało u mnie stopniowe oczyszczanie organizmu z wieloletnich kwaśnych toksyn i zanieczyszczeń powstałych pod wpływem „normalnego” odżywiania.

Obecnie, odżywiając się przede wszystkim pokarmem roślinnym, mogę śmiało stwierdzić, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Szczęście owo wynika z różnych aspektów, ale ich wspólnym podłożem jest wolność od wszelkiego umysłowego zniewolenia, w tym zniewolenia przeświadczeniem o tym, że aby żyć w zdrowiu, należy spożywać pokarm zawierający optymalną ilość białka zwierzęcego, tłuszczów i cukrów, a także kalorii, witamin i minerałów.

Po tym długim wstępie przechodzę do meritum sprawy, jakim jest bez wątpienia rozwojowy i zdrowotny aspekt wegetarianizmu. Otóż, jak ogólnie wiadomo, wegetarianizm jest sposobem odżywiania opartym o produkty roślinne. W jego łagodnej postaci dopuszcza się spożywanie nabiału i ryb, natomiast w skrajnej odmianie, zwanej weganizmem, spożywane są tylko produkty pochodzenia roślinnego, przy czym istnieją osoby, które w swojej diecie przeszły na jeszcze większą skrajność i spożywają tylko rośliny pozbawione w zasadzie białka, jak np. owoce (tzw. fruktowegetarianie). Przeciętnym ludziom, o umysłach zniewolonych współczesnymi doktrynami naukowymi, taka skrajna dieta wydaje się wręcz niemożliwością, a nawet budzi pewne podejrzenia, począwszy od podejrzeń o dążenie do rozgłosu, a kończąc na posądzeniach o kontakty z siłami nieczystymi. Nikt z tych ludzi, często szczycących się naukowymi tytułami, nie zdaje sobie sprawy z drogi, jaką należy przejść, aby osiągnąć taki stan umysłu i ducha, by spożywać tylko pokarm roślinny. (Dlatego też nie polecam natychmiastowego przejścia na odżywianie wyłącznie produktami roślinnymi). Krytycy wegetarianizmu nie dostrzegają i nie rozumieją najważniejszego, podstawowego faktu, jakim jest dobrowolne, a zatem związane z ludzką wolą, bez jakiegokolwiek przymuszania wejście na ścieżkę wegetarianizmu.

Wegetarianie zatem to wolni ludzie, którzy odczuli potrzebę przejścia na ten sposób odżywiania, w pełni go zaakceptowali i, co najważniejsze, czują się z nim bardzo dobrze. Dodatkowo zdają sobie oni sprawę, że nie powiększają szeregów osób, które spożywając mięso, przyczyniają się do cierpienia zwierząt, a także do związanego z masową ich hodowlą zanieczyszczenia środowiska naturalnego jej odpadami. Dzięki tej świadomości wegetarianie, będący najczęściej związani z ruchami ekologicznymi, odczuwają większą aniżeli przeciętni zjadacze mięsa jedność z Ziemią, Naturą i całą otaczającą nas, energetyczną rzeczywistością. Dzięki zaś temu odczuwaniu są bardziej otwarci, a przez to zasilani subtelnymi energiami Wszechświata i życzliwie ustosunkowani do wszelkiego życia. Wegetarianom, zwłaszcza połączonym w ruchach ekologicznych, przyświeca też wspaniały cel, aby Ziemia była czystym domem pokojowo usposobionych ludzi. To nie tylko zatem wegetariańskie odżywianie, ale również bardziej duchowy styl życia, oparty na otwartości na piękne ideały i wyższa, naturalna świadomość powodują, że połączeni na tej ścieżce ludzie nie łakną, wręcz nie potrzebują zaspokajającego emocjonalny głód pożywienia pochodzącego od zwierząt. Rasowi wegetarianie bowiem to ludzie, którzy odrzucając atawistyczne negatywy (negatywne emocje, myśli, działania oraz związane z nimi odżywianie), podnieśli wysiłkiem woli swój psychoenergetyczny potencjał na wyższy poziom i żywiąc się pokarmem roślinnym, składnikami powietrza oraz subtelnymi energiami Natury, czerpią z nich elementy potrzebne do życia na Ziemi. (W tym miejscu polecam literaturę amerykańskiego lekarza, dr. Normana W. Walkera, który przeżył w dobrej psychofizycznej kondycji 116 lat, w tym przez 40 ostatnich lat na diecie wegańskiej).

Należy w tym miejscu przypomnieć, że wiele istot, charakteryzujących się wysokim, duchowym potencjałem, np. Nauczyciele Ludzkości, prorocy, święci, jogini i niektórzy mnisi, będący w jedności z wysokimi energiami Absolutu, odżywiało się w ten sam sposób, jak współcześni wegetarianie. Również trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt historyczny, który wskazuje, że można żyć, będąc nawet w głębokim stresie, bez tzw. normalnego odżywiania. Przypominam historię z lat drugiej wojny światowej, kiedy to w obozach koncentracyjnych przez wiele lat głodowali ludzie, a przeżywali je dzięki siłom ducha: nadziei, wierze i woli życia. I co znamienne, ludzie ci po wyzwoleniu z niewoli potrafili żyć jeszcze długie lata w życzliwości do innych osób (przykładem takiej postawy jest prof. Władysław Bartoszewski).

Czy zatem odżywianie propagowane przez naukowców i lekarzy, a oparte na optymalnym dostarczeniu „niezbędnych do życia” składników pokarmowych, w tym głównie pochodzenia zwierzęcego, jest tym najbardziej odpowiednim dla wszystkich ludzi? Dlaczego ponad 60% populacji ludzi z państw wysokorozwiniętych, odżywiających się „normalnie” cierpi na otyłość, a pozostała część w większości ma nadwagę? Odpowiedź jest prosta: za dużo w tejże diecie „martwego” pokarmu, w tym m.in. opartego o produkty zwierzęce. Wśród długoletnich wegetarian, spożywających „żywy” (mało lub w ogóle nieprzetworzone roślinne artykuły spożywcze) pokarm roślinny trudno znaleźć osoby otyłe lub nawet z nadwagą. Z kolei, jak wykazały niedawne, przeprowadzane na zwierzętach badania naukowe, najdłużej i w większym zdrowiu żyły te, które nie dojadały, a nawet od czasu do czasu zmuszone były głodować. (Informuje o tym artykuł z „Newsweeka” z 22.02.2004 r. pt. „Przez głód do wieczności”).

Człowiek wyposażony jest w doskonalszy od zwierząt, bo wzbogacony o duchowość, psychoenergetyczny potencjał, który rozwinięty w akcie woli, umożliwia odżywianie subtelnymi energiami otaczającego nas bytu. (Słowem, gdy człowiek jest zharmonizowany i „otwarty” na wysokie, subtelne energie Natury, zwłaszcza ziemskiego eteru, wówczas poprzez rozwinięte struktury biopola, głównie czakry i akupunkty, pobiera z otoczenia pierwiastki w kwantowej postaci, z których organizm potrafi syntetyzować potrzebne do życia składniki). Aby rozwinąć ten potencjał, należy podjąć decyzję, najczęściej umotywowaną troską o własne zdrowie oraz harmonijny rozwój i stopniowo, sukcesywnie odrzucając z pożywienia ciężkostrawny pokarm oparty głównie o produkty pochodzące ze zwierząt hodowlanych, przechodzić na ścieżkę wegetarianizmu. (Trudność wychodzenia z „normalnego” odżywiania związana jest z zakodowanym w podświadomości od dzieciństwa poczuciem bezpieczeństwa, jakie tworzy się przy spożywaniu pokarmu lansowanego przez rodziców).

Nie należy się przy tym obawiać o brak białka, bowiem na początku tej ścieżki mięso zwierząt rzeźnych można zastąpić lekkostrawnym i zasobnym w minerały mięsem dziko żyjących ryb oraz nabiałem, najlepiej czystym jogurtem, kefirem lub maślanką, względnie mlekiem pochodzącym od kóz i owiec. Poza tym przypominam, że istnieje wiele bogatych w białko roślin, np. soja, rośliny strączkowe, orzechy i kasze. (Osobiście znam sportowców, którzy prowadząc intensywny trening zbudowali siłę, a nawet masę mięśniową będąc wegetarianami). Pokarm roślinny dostarcza dodatkowo wielu cennych i rzadkich mikroelementów w najbardziej przyswajalnej postaci, niespotykanych w pokarmie opartym o produkty zwierzęce, a odpowiednio przyrządzony – nie ma sobie równych wśród potraw mięsnych. Z tych też względów lekkostrawne pożywienie oparte o rośliny podaje się ciężko chorym, którzy sami, dzięki „podpowiedziom” podświadomości, nie mają ochoty na ciężkostrawne produkty mięsne. Znanych jest wiele, odnotowanych przez medycynę akademicką powrotów do zdrowia dzięki diecie roślinnej. Mniej obeznanym z tematem nadmieniam, że produkty roślinne są podstawą piramidy żywieniowej, a wielu lekarzy-dietetyków (np. dr D'Adamo, autor głośnych książek o odżywianiu zgodnie z grupą krwi) upowszechnia pogląd, iż roślinne produkty należy spożywać kilka razy dziennie.

Dodatkowymi argumentami za wegetarianizmem, najczęściej ukrywanymi przez naukowy i medyczny establishment, są:

- silnie zakwaszający ludzki organizm charakter pokarmu zwierzęcego, co zostało udokumentowane licznymi doświadczeniami i wieloletnią obserwacją, przyczynia się do zachorowalności na nowotwory, cukrzycę, miażdżycę, choroby serca, artretyzm; (uważam, że wysoce zakwaszający pokarm wpływa na ludzki umysł, powodując powstawanie większej ilości „kwaśnych” negatywnych emocji i zbudowanych na ich bazie myśli, słów i czynów; to z kolei przyczyniło się do zanieczyszczenia i zakwaszenia środowiska naturalnego, co znamy pod postacią kwaśnych deszczów i zakwaszonej gleby);

- efekt uzależnienia od spożywania pobudzającego, podobnie jak kawa i mocna herbata, zakończenia nerwowe mięsa, co daje uczucie przypływu energii i siły;

- fakt, iż pokarm pochodzenia zwierzęcego rozkłada się w ludzkim organizmie bardzo długo i nie do końca, czego dowodem są ujawnione w wyniku sekcji zwłok starszych ludzi, zalegające w jelitach pokłady niestrawionych, gnijących resztek mięsa;

- argumenty za tym, że należy dostarczać białko zwierzęce w postaci mięsa, gdyż zawiera ono niezbędne do życia wszystkie aminokwasy, są chybione i niedorzeczne, bowiem organizm ludzki, niezależnie od źródła białka, musi je rozbić na cząsteczki mniej złożone, a następnie z nich tworzyć swoiste, czyli specyficzne dla ludzkiego ciała, własne białka;

- fakt, iż wszystkie zwierzęta jedzące mięso są drapieżnikami i żyją, w przeciwieństwie do wielu roślinożernych, raczej krótko, a jak wykazały obserwacje ludzkich populacji, tam, gdzie dominuje dieta oparta o pokarm roślinny, jest mniej agresji i ludzie żyją znacznie dłużej (np. społeczność Hunzów, zamieszkująca pogranicze Chin i Nepalu);

- brak jakiegokolwiek zmartwienia tym, czy mięsne produkty spożywcze są świeże, czy też nielegalnie „odświeżone”.

W tym miejscu chciałbym przekazać parę uwag na temat białka pochodzenia zwierzęcego. Otóż nadmiar tego białka, podobnie jak i nadmiar cukru, zostaje zamieniony w gromadzony przez organizm tłuszcz. Ponieważ zdecydowana większość współczesnych ludzi nie pracuje ciężko fizycznie i nie „spala” nadmiaru kalorii, nie ma też takiej potrzeby, aby spożywać w dużych ilościach białko pochodzące od zwierząt hodowlanych. Jak już pisałem powyżej, białko to jest ciężkostrawne i nie zawsze do końca trawione przez ludzki system pokarmowy, w dodatku silnie zakwaszające. Dotyczy to w szczególności tak bardzo rozpowszechnionego spożycia w wysoko rozwiniętych krajach białka pochodzącego z mleka krów. Jak wykazały współczesne badania naukowe, w skład tego mleka wchodzą trudno przyswajalne przez ludzki organizm, zwłaszcza ludzi dojrzałych, białka kazeinowe. Nowo narodzone cielę buduje z nich kopyta i rogi oraz przybiera w szybkim tempie na wadze i osiąga rozmiary dorosłego osobnika. (Wielkim nieporozumieniem jest wpajanie przez lekarzy ludziom starszym wiedzy o tym, że systematyczne picie przez nich mleka zapobiega osteoporozie. Czy wykształceni medycy nie wiedzą, że człowiek w pełni dojrzały nie dysponuje już takim garniturem enzymów trawiących zwierzęce białka, jak dziecko, czy też podpisali jakąś tajemną umowę z przemysłem mleczarskim, tego nikt, oprócz nich samych, nie wie. Faktem pozostaje to, że wszyscy moi dojrzali, narzekający na wzdęcia, rozwolnienia lub zaparcia, a nawet bóle podbrzusza pacjenci, po odstawieniu za moją poradą mleka, przestali odczuwać uprzykrzające im życie dolegliwości).

Odmiennie jest w przypadku ludzkiego niemowlęcia: mleko ludzkie oparte jest głównie na białkach albuminowych i swoim składem najbliższe jest mleku koziemu i owczemu. Zatem od dzieciństwa zatruwamy siebie mlekiem krowim oraz jego przetworami, z których najgorsze, najbardziej kwasotwórcze, a tym samym toksyczne są wszelkie jogurty, kefiry i maślanki ze słodkim wsadem owocowym. W tym miejscu przypominam, że ludy Wschodu, od których wywodzą się te ukwaszone przetwory (jogurt z Indii, a kefir z krajów bałkańskich), nigdy nie mieszały ich ze słodkimi produktami, wprost przeciwnie - w celu podniesienia ich wartości odżywczych i przyswajalności, od wieków dodają do nich rozgrzewające przyprawy np. imbir, cynamon, pieprz, curry. Natomiast mleko krowie używa się w krajach Dalekiego Wschodu tradycyjnie tylko w rozcieńczeniu jako dodatek do zup, podobnie jak u nas dodaje się do nich najczęściej tłustą śmietanę. Jogurt, którego ojczyzną są Indie, w czystej postaci, bez dodatku mleka w proszku, jeszcze na początku XX wieku sprzedawany był w aptekach jako lekarstwo. Taki jogurt, podobnie jak kefir, maślanka czy ukwaszone mleko, w najczystszej postaci jest mniej kwasotwórczy i posiada naturalne właściwości zdrowotne. Niestety, ze względów komercyjnych, ponieważ nie wszystkim osobom „podchodzi” naturalny smak ukwaszonych produktów mlecznych, dodaje się do nich owocowe, silnie zakwaszające słodkości. Nie dość, że niszczą one tak bardzo potrzebny organizmowi, posiadający zasadowy charakter wapń, to w dodatku sprzyjają rozwojowi wszelkich szkodliwych bakterii, czego dowodem jest próchnica zębów i gnilne, zamiast fermentacyjnych, procesy w jelitach. (Na marginesie przypominam, że liczba dzieci z próchnicą w Polsce niestety rośnie, mimo prowadzenia od dobrych 50 lat kampanii przeciwko niej oraz tzw. rozwoju medycyny).

Uważam, że jeżeli ktoś jest na takim etapie rozwoju, iż chce spożywać zwierzęce mięso, powinien jeść tylko dziko żyjące ryby, w dodatku niesmażone na jakimkolwiek oleju. Wszelkie bowiem pasze, jakimi karmione są zwierzęta hodowlane, zawierają wiele toksycznych dodatków, o czym osobiście przekonałem się, gdy będąc u znajomych na fermie kurcząt, badałem metodami radiestezyjnymi źródła i przyczyny wybuchających często wśród drobiu chorób. Okazało się, gdy wziąłem „pod wahadełko” worek z podstawową dla kurcząt karmą, że ponad 50% zawartych w niej składników jest toksyczna. Czy przeciętni zjadacze mięsa zdają sobie sprawę, że spożywając przesiąknięte toksynami mięso zwierząt hodowlanych, rujnują swoje zdrowie i skracają tym samym sobie życie? (Polecam przy tym temacie artykuł z 26. numeru „Wprost” z 3.07.2005 r. pt. „Mięso zabija”). Z kolei proces smażenia na olejach jest najgorszą obróbką cieplną, jaką znam. Nie dość, że najczęściej smaży się właśnie toksyczne mięso zwierząt hodowlanych, to na dodatek sam proces, jak wykazały naukowe badania, jest kancerogenny, czyli sprzyjający powstawaniu komórek nowotworowych. Przyczyniają się do tego substancje powstałe w wyniku spalania w wysokiej temperaturze roślinnych tłuszczów, przechodzące w tym procesie do mięsa. Na marginesie nadmieniam, że najlepszą obróbka cieplną jest gotowanie, w tym głównie na parze, natomiast zdrowsze od smażenia jest duszenie lub beztłuszczowe pieczenie.

Jak wykazały współczesne badania naukowe, tkanki człowieka „zaprojektowane” są na co najmniej 120 lat, a wątroba nawet na 500 lat życia. Dlaczego zatem ludzie nie żyją tak długo, jak np. społeczność Hunzów, w której średnia życia wynosi około 115 lat, lub niektóre, długowieczne osoby? Uważam, że przyczyną tego jest nadmiar kwasowości w ludzkim organizmie. Głównie powstaje on pod wpływem zakwaszającego pokarmu, a także posiadających kwaśny charakter energii niższych poziomów świadomości, czyli negatywnych emocji i myśli oraz, będącego ich rezultatem, zakwaszonego środowiska naturalnego. (W wyniku zakwaszenia środowiska naturalnego chorują już od kilku dobrych lat m. in. kasztany, jedne z nielicznych drzew mających zasadowy charakter). Również, jak już pisałem wcześniej, wszelkie choroby cywilizacyjne u ludzi i zwierząt, jak dowiodły tego liczne badania niezależnych naukowców, mają swoje podłoże w nadmiarze kwasowości (patrz artykuł dr. D. C. Loefflera pt. „Ph i wewnętrzna harmonia”, zawarty w „Zielonych Brygadach” nr 4/22 z kwietnia 1991 roku, a przedrukowany z „A New Age Magazine from the Midwest”, z czerwca 1989 roku; dieta wegetariańska jest zatem, jako bardziej zasadowa, czyli odkwaszająca, wskazana przy likwidacji większości chorób oraz dla zachowania długowieczności we względnie dobrej kondycji psychofizycznej). Istnieje zatem obecnie wielka potrzeba oczyszczania naszej fizycznej, zewnętrznej i wewnętrznej rzeczywistości z narosłej przez dziesiątki lat kwasowości. (Egoistyczna, często wręcz agresywna postawa wielu ludzi, w tym również reprezentantów elit rządzących, jest efektem nadmiaru kwasowości w organizmie. Wystarczy przeprowadzić mały sondaż wśród polityków i biznesmenów na temat sposobu ich odżywiania, żeby przekonać się, że jedną z przyczyn występującego u nich braku dobrej woli, empatii i altruizmu jest zakwaszająca dieta oparta na produktach zwierzęcych). Nieliczną grupą społeczną, przyczyniającą się do odkwaszania naszego środowiska są właśnie wegetarianie. Poprzez spożywanie produktów roślinnych odkwaszają swoje organizmy, a także, upowszechniając ten sposób odżywiania, a nawet styl życia, przyczyniają się do zmniejszenia rzeszy osób spożywających mięso zwierząt, których hodowla również w bardzo dużym stopniu przyczynia się do zakwaszenia gleby i pod postacią metanu, atmosfery ziemskiej.

Krytycy wegetarianizmu, najczęściej zakwaszeni naukowcy i lekarze, nie zdają sobie sprawy i nie wiedzą o tym, że odkwaszony człowiek, „człowiek z zasadami”, emanuje silnym biopolem o zasadowym charakterze, dzięki któremu giną wszelkie, „kwasolubne” drobnoustroje. Takie biopole powstaje w wyniku wysiłku woli, odrzucającego całe, pobudzające podniebienie świństwo, którego jedzenie zakodowali większości ludzi pazerni materialni intelektualiści, zwłaszcza powiązani z korporacjami, koncernami i firmami spożywczymi oraz farmaceutycznymi naukowcy i lekarze.

Pod wpływem odrzucenia „normalnego” jedzenia i przejścia na ścieżkę wegetarianizmu, następuje u człowieka otwarcie i rozwój poziomu woli, silnie energoidalnego i zasadowego, dziewiątego poziomu świadomości (spośród 14. poziomów). Dzięki zaś temu procesowi następuje silne otwarcie biopola na subtelne energie Natury i uaktywnienie jego mocy. Z jednej strony zatem następuje zasilenie ludzkiego organizmu subtelnymi, o wysokim potencjale energiami Natury, z drugiej zaś – wzrost siły obronnej naturalnego energetycznego pancerza, jakim jest biopole, połączone czakrami i akupunktami z fizycznym ciałem. Rozwinięte, silnie otwarte biopole sprzyja odżywianiu tegoż ciała energiami Natury, z których ludzki organizm potrafi syntetyzować potrzebne do życia składniki. Oto cała tajemnica zdrowej egzystencji bez „normalnego” odżywiania oraz wyjaśnienie sedna „breatharianizmu”, czyli życia bez jedzenia.

„Niewegetarianie” nie zdają sobie sprawy ze stanów duchowych towarzyszących wegetariańskiemu odżywianiu energetycznemu: spokoju, efektów większej życzliwości oraz otwartości na istoty i świat, pokojowego stosunku do innych osób, współodczuwania, a nieraz doznań mistycznych. Dzięki takim, bardziej duchowym istotom świat znajduje się w większej równowadze, która zapewnia względny pokój na naszej planecie. Pokój totalny z kolei, jak uważam, zapanuje na Ziemi wówczas, gdy zdecydowana większość ludzi przekroczy zakwaszające umysł niższe poziomy ego i przejdzie na wyższe, o zasadowym charakterze poziomy świadomości, takie jak przyjaźń, miłość, dobrą wolę, empatię i altruizm. Bo tak naprawdę spożywanie mięsa związane jest z brakiem u wielu ludzi poczucia bezpieczeństwa i spokoju, jaki wnoszą w życie te właśnie uczucia wyższe, a także z powstałymi w wyniku ich braku emocjonalnymi stratami energetycznymi. Spożywając mięso zatem, niezaspokojone uczuciowo osoby zaspokajają głód emocjonalny, głód powstały w rezultacie ubytku energii pod wpływem negatywnych emocji, głód ego.

Przeciwnicy wegetarianizmu często powołują się w swoich wypowiedziach na argument głoszący, że przed milionami lat nastąpiło przyspieszenie rozwoju mózgu u przodków człowieka pod wpływem przejścia na dietę mięsną. Rozwój ten, jak uważam, nastąpił po części pod tym wpływem, jak również pod wpływem innych czynników, np. umiejętności zdobywania mięsa, czyli sztuki polowania. Poza tym mięso to pochodziło od zwierząt dzikich, wyrosłych z czystego środowiska naturalnego. Ale nie to jest w tym momencie najważniejsze. Otóż najważniejszym jest fakt, że współczesny człowiek, po liczącej kilka milionów lat ewolucji nie jest już wymagającym mięsa małpoludem, jak tego dowodzą m.in. wegetarianie. I tylko od samego człowieka, od jego woli zależy, czy spożywanie pokarmu uzna za jedną ze ścieżek duchowego rozwoju i harmonijnego życia, czy też pozostanie, zakwaszając siebie i środowisko, na niższych poziomach świadomości. Jeżeli przed milionami lat spożywanie mięsa spowodowało u naczelnych rozwój mózgu, to obecnie jego rozwój, znacznie bardziej subtelny i ze względu na widmo zagłady Ziemi, bardzo potrzebny, może dokonać się m. in. pod wpływem duchowej diety wegetariańskiej.


 

Bogdan Trawkowski


KILKA UWAG DO WEGETARIAN 

Po opublikowaniu na swojej stronie internetowej powyższego tekstu na temat wegetarianizmu, pojawiły się krytyczne uwagi od moich znajomych – wegetarian. Postawili mi oni zarzuty, łącznie z brakiem wrażliwości na cierpienie zwierząt, że nie uwypukliłem w swoim artykule najważniejszego ich zdaniem aspektu motywującego ludzi do przejścia na drogę wegetarianizmu, mianowicie aspektu etycznego. Zgadzam się w pełni, że aspekt ten jest jednym z wiodących, ale, jak uważam, nie do wszystkich ludzi on przemawia, a na pewno nie do tych, którzy mocno podlegają wpływom Kościoła katolickiego. Jak wiadomo bowiem, Kościół katolicki, mimo nauk Jezusa Chrystusa, nie sprzeciwia się spożywaniu mięsa, a nawet nie zajmuje się problemem cierpienia istot, które św. Franciszek z Asyżu nazwał „braćmi mniejszymi”. Dlatego też pisząc swój pierwszy tekst na temat wegetarianizmu, jako główny cel założyłem sobie przedstawienie przejścia na ten sposób odżywiania z punktu widzenia zdrowia i rozwoju psychoenergetycznego potencjału, natomiast aspekt etyczny został celowo w nim tylko napomknięty, gdyż na niego powołują się w zasadzie wszyscy piszący na ten temat. A zatem, poruszany przeze mnie temat przejścia na drogę wegetarianizmu chciałem ująć oraz „uderzyć” nim w zatwardziałe ludzkie umysły i serca od innej strony, co, jak sądzę po pozytywnej reakcji redaktorów naczelnych periodyków: „Wegetariańskiego Świata”, Agnieszki Olędzkiej, „Nieznanego Świata”, Marka Rymuszki oraz „Zielonych Brygad”, Andrzeja Żwawego, w pełni mi się udało.

Przy okazji mojej odpowiedzi na zarzuty znajomych wegetarian nasunęło mi się kilka uwag i spostrzeżeń, którymi dzielę się poniżej. Otóż zauważyłem, że wielu ludzi uznających wyłącznie za najważniejszy aspekt przejścia na ścieżkę wegetarianizmu aspekt etyczny (czyli nieprzyczynianie się do cierpienia zwierząt), najczęściej nagina swoją podświadomość do niego. Jak pisałem w pierwszym swoim tekście na temat wegetarianizmu, do tego stylu życia trzeba dorosnąć, a samo przejście winno odbywać się fazami i łagodnie. Reakcje bowiem na natychmiastowe przejście na wegetarianizm, z ominięciem procesu oczyszczania podświadomości z pokładów negatywnych emocji przeszłości, są wysoce niekorzystne zarówno dla psychiki, jak i dla całego ludzkiego organizmu. Osobiście, ze swojej praktyki naturoterapeuty, znam przypadki osób, które pod wpływem aspektu etycznego, jak również ulegając pewnym trendom oraz widząc w tym sposobie odżywiania pewien aspekt dowartościowania samego siebie, niejako na siłę nagięły swoją podświadomą część osobowości i w wyniku natychmiastowego przejścia na wegetarianizm, po stosunkowo niedługim w nim trwaniu, zaczęły słabnąć, odczuwać niepokój, a nawet przejawiać w stosunku do „niewegetarian” agresję. Takie gwałtowne i nienaturalne, niezgodne z naturą podświadomości i brakiem jej oczyszczenia przejście na wegetarianizm, powoduje powstanie w psychice napięć i blokad, co może prowadzić do zjawiska obserwowanego u zbyt gorliwych wyznawców jakiejś religii, zwanego dewotyzmem lub religionerstwem.

Znam również przypadki osób, które po 2-3 miesiącach niejedzenia mięsa, w momencie wielkiego na niego apetytu zablokowały się, co w dalszej konsekwencji spowodowało znaczne osłabienie organizmu i brak psychofizycznej równowagi. Powrót do niej następował po spożyciu mięsa. Niestety, osoby te pod wpływem przykrego doświadczenia i powstałego w jego wyniku lęku, dalej już nie kroczyły ścieżką wegetarianizmu.

Druga moja uwaga dotyczy spożywanych przez wegetarian artykułów. Będąc zaproszonym w trakcie „Wegetariańskiego Tygodnia” do wegetariańskiej restauracji zostałem poczęstowany posiłkiem, który swoim wyglądem i smakiem nie odbiegał od normalnego posiłku niewegetarian. Obok ryżu i bukietu jarzyn na talerzu znajdował się sojowy produkt, swoim wyglądem i smakiem przypominający duży kotlet schabowy. Ponieważ po kilkugodzinnym seminarium byłem wygłodzony, zjadłem bez specjalnych oporów podany mi posiłek, ale na drugi dzień rano, po załatwieniu potrzeby, przekonałem się, że nie była to zbyt zdrowa potrawa. Moja znajoma z kolei, podobnie jak ja hołdująca prostej, naturalnej kuchni, w rozmowie ze mną zwierzyła mi się, że po tym posiłku źle się czuła. Ta sama mieszkająca w Pile znajoma mi osoba, podczas kolejnych moich u niej odwiedzin, pokazała mi z zadowoleniem na twarzy zakupiony w sklepie z tzw. zdrową, wegetariańską żywnością słoik ze spreparowanym ziarnem amarantusa. Jak powszechnie wiadomo wśród wegetarian, nasiona amarantusa (inaczej szarłata, zwanego też zbożem Inków) są zasobne w wiele cennych i rzadkich mikroelementów, stąd nie bez racji używa się ich w procesie przywracania do zdrowia i w rekonwalescencji po przebytych chorobach. Niestety, podsunięty mi do zbadania metodą radiestezyjną słoiczek z nasionami tej rośliny okazał się kolejnym wielkim fałszem przemysłu spożywczego. W technologicznym procesie ich obróbki zniszczono bowiem cały cenny zawarty w nich skład. Nawet zapach spreparowanego ziarna amarantusa przyprawiał mnie o lekki ból głowy, a długie jego żucie ujawniło zawarte w nim toksyczne składniki. Ponieważ produkty roślinne, którymi się żywię (przede wszystkim ryż, kasze i warzywa) kupuję w normalnych sklepach spożywczych lub na straganach, w związku z tym do sklepów wegetariańskich raczej nie zaglądam, również ze względu na wysokie w nich ceny, ale wiedziony ciekawością po opisanych powyżej doświadczeniach, nabyłem w nich kilka produktów celem przebadania ich metodami radiestezyjnymi. Z preparatów sojowych tylko tofu z ukwaszonego mleczka sojowego zasłużyło na miano zdrowej żywności. Moje radiestezyjne badania bowiem ujawniły, że większość produktów, poddanych uprzednio technologicznej obróbce, jest „martwa”, a niektóre są wręcz trujące.

Wniosek z moich doświadczeń i badań nad wegetariańską żywnością jest następujący: wielu wegetarian, zwłaszcza tych, którzy nagięli swoją podświadomość do tego sposobu odżywiania, spożywa produkty przypominające swoim wyglądem, konsystencją i smakiem te, oparte na mięsie, np.: kiełbaski, pasztet, bigos, kotlety, gulasz i flaczki wyprodukowane ze soi i innych roślin strączkowych. Spożywanie tychże artykułów spożywczych jest, jak uważam, brakiem pełnego wyzwolenia się z podświadomych uzależnień od mięsa, z brakiem procesu oczyszczenia podświadomości z negatywnych emocji przeszłości. W konsumowaniu przypominających mięsne artykuły produktach wegetariańskich nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, że nie ma w nich zbyt wiele „żywych” (wypełnionych energią życia – praną), czyli sprzyjających zdrowiu składników. Dodatkowo wiele z tych artykułów zawiera, podobnie jak wyroby garmażeryjne, dodatki chemiczne, m.in. polepszacze smaku, sztuczne aromaty i konserwanty oraz znaczne ilości pobudzającej łaknienie soli. A zatem, uwaga wegetarianie, nie dajcie się zwieść kolejnej iluzji, jaką obdarowują nas co niektórzy wytwórcy tzw. zdrowej żywności. Zdrowa żywność, jak uważam, jest oparta na produktach mało lub w ogóle nie przetwarzanych, a zatem takich, które nie utraciły w wyniku przemysłowo-spożywczej obróbki cennej, opartej o lekkie jony ujemne i wolne elektrony życiowej energii (patrz: zjawisko piezoelektryczności). Myślę, że przemysł spożywczy spod znaku „zdrowej żywności”, postępując zgodnie z modą i wymogami czasu, tak naprawdę tworzy kolejne materialne lobby, którego celem jest uzyskanie jak największych dochodów. (Materialni intelektualiści, dzięki m.in. odkryciu aromatów i polepszaczy smaku oraz dodawaniu ich i nadmiaru soli do artykułów spożywczych, obdarowują współczesnych ludzi takim pożywieniem, aby ono, niezależnie od zawartych w nim składników, smakowało a równocześnie powodowało zwiększoną produkcję kwasu solnego w żołądku, co z kolei przyczynia się do wzrostu łaknienia i apetytu. Wielu ludzi obecnego czasu je i pije w nadmiarze, czego wyrazem jest nowa choroba zwana otyłością oraz szeroko rozpowszechniona nadwaga, gdyż w smacznym, a jednocześnie mocno kalorycznym odżywianiu znajduje antidotum na stresy codziennego życia oraz brak spełnienia uczuciowych, niekiedy podstawowych potrzeb i pragnień. To, co współcześnie znajduje się w wielu artykułach spożywczych jest tylko wierzchołkiem góry lodowej świństw i związanych z nimi kłamstw, jakimi „bombardują”, w celu nakręcania spirali dochodów, od kilkudziesięciu już lat ludzką społeczność materialni intelektualiści).

Wegetarianizm, jak uważam, nie powinien być stylem życia przeznaczonym wyłącznie dla ludzi bogatych, których stać na drogie artykuły spożywcze nabywane w sklepach ze zdrową żywnością, natomiast jest stylem życia wszystkich autentycznie uduchowionych osób. Wyrazem z kolei autentycznej duchowości prawdziwych wegetarian nie jest wykwintne, zastępujące wyglądem i smakiem mięso oraz jego przetwory odżywianie zakupionymi w specjalnych sklepach produktami, ale winno być spożywanie prostego i „żywego” pokarmu, jakie daje nam Matka – Ziemia. Dlatego też, jak pisałem w swoim pierwszym tekście na temat wegetarianizmu, do tego stylu życia należy dojrzeć, m. in. poprzez oczyszczenie podświadomości, a nie przechodzić gwałtownie, nie licząc się w tej zmianie z jej negatywnymi konsekwencjami.

Następna moja uwaga dotyczy tych wszystkich ludzi będących wegetarianami, którzy z miłości do zwierząt trzymają je w domu. Otóż śmiem powątpiewać w siłę tego uczucia, zwłaszcza do psów i kotów, tych osób, które karmią je specjalnie wyprodukowanymi artykułami dla zwierząt domowych. Czy ludzie ci wiedzą, że karma ta opiera się w dużej mierze na produktach pochodzących z uboju zwierząt hodowlanych, a zatem jest związana z ich cierpieniem? Czy autentyczna jest duchowość tych wegetarian, jak oni sami deklarują, którzy karmią swoje ukochane zwierzęta produktami powstałymi z cierpienia innych zwierząt? Śmiem również wątpić, czy osoby trzymające w mieszkaniach swoje ukochane zwierzęta wiedzą o tym, że żywiąc je ogólnie dostępną w sklepach sztuczną karmą, zatruwają swoich pupilków i doprowadzają do ich chorób oraz cierpienia. O tym, ile świństwa i chemii zawartych jest w pokarmach przeznaczonych dla zwierząt domowych, znaleźć można wiadomości we wstrząsającym raporcie „Nexusa” (styczeń – luty 2004), zatytułowanym „Praktyki przemysłu produkującego pokarm dla zwierząt domowych”. Bardzo trafnie w jednym zdaniu oddał treść tego raportu redaktor naczelny „Nieznanego Świata”, Marek Rymuszko: „To świetnie udokumentowana, w pełnym znaczeniu tego słowa demaskatorska publikacja pokazująca zdziczenie wielkich koncernów spożywczych” („Nieznany Świat” nr 4/160). (Osobiście uważam, że przemysł spożywczy produkujący zarówno dla zwierząt, jak i dla ludzi, jest odbiciem pazerności materialnej inteligencji oraz degeneracji ludzkich umysłów i w sposób mniej lub bardziej świadomy nakręca spiralę dochodów dla przemysły farmaceutycznego i całej akademickiej medycyny. Za przykład niechaj służy telewizyjna reklama leku o nazwie Ranigast, w której „wypełniony” produktami polskiej kuchni i z tego też powodu narzekający na bóle brzucha zagraniczny gość, po połknięciu ww. lekarstwa może dalej zatruwać się garmażeryjnymi świństwami. Patrz również artykuł z tygodnika „Ozon” nr 29/05 pt. „Fałszerze jedzenia”). Zwierzęta domowe, żyjące na sztucznej karmie, w której znajduje się wszystko, oprócz zdrowych składników, podobnie jak nieprawidłowo odżywiający się ludzie, chorują (przypominam chorobę BSE u krów karmionych paszą z dużą zawartością białka zwierzęcego pochodzącego z morskiego skorupiaka, kryla), co z kolei sprzyja rozwojowi weterynarii, przemysłu farmakologicznego dla zwierząt oraz, będącego podstawą wielu gałęzi współczesnej gospodarki światowej, przemysłu chemicznego.

Kończąc swoje, oparte na osobistych doświadczeniach oraz własnych przemyśleniach uwagi do wegetarian radzę, aby zwrócili oni uwagę na swoją podświadomą część osobowości, która z braku należytego oczyszczenia z negatywnych emocji przeszłości, sprzyja tworzeniu, nawet u nich, negatywnych myśli, wyobrażeń, słów i zachowań. Zaciemniają one odbiór otaczającej nas rzeczywistości, zwłaszcza tej bardziej subtelnej, powodując m. in. brak należytego rozeznania w spożywanych produktach. Radzę zatem wegetarianom, aby nie popadali w skrajności i dalej doskonalili się, bowiem samo wejście na ścieżkę wegetarianizmu nie zwalnia ich z dalszej pracy duchowej. Wielu wegetarian, podobnie jak i całe rzesze wyznawców różnych religii, powinno uczyć się tolerancji i zrozumienia potrzeb innych osób, wśród których spotkać można wrażliwych, zwłaszcza na ludzką krzywdę, i wspaniale działających dla dobra naszego świata ludzi.

Co się zaś tyczy mojej osobistej wrażliwości w stosunku do zwierząt, to chciałbym napomknąć, że w swojej prawie wieloletniej praktyce uzdrowiciela posiadam na swoim koncie również uzdrowienia „braci mniejszych”.

Moja wrażliwość w stosunku do zwierząt, jak i do całej otaczającej nas przyrody nie jest, jak uważam, tuzinkowa, o czym m.in. świadczy fakt pamiętania przeze mnie przez prawie 40 lat motta towarzyszącego podręcznikowi „Zoologii” z 1967 roku dla klas VII szkoły podstawowej, które brzmiało następująco: ,,Kogo zwierząt niedola nie wzrusza, tego i ludzka niedola nie wzruszy”.